poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 4. Daj spokój!

Ucieszyłam się, kiedy zdołałam wyciągnąć moją Hanię razem z Jess na zakupy. Musiałam przekonywać ją przez niemal pół godziny, żeby tylko wydobyć z niej tylko jedno słowo. Relaksowała się w obecności małej, a przez Marco było jej to potrzebne bardziej niż tlen. Zmarszczyłam czoło, za wszelką cenę chcąc rozwiązać tą pokręconą sytuację. Od momentu przyjazdu do Dortmundu widziałam go zaledwie kilka razy, najczęściej wracał zmęczony z treningu wieczorem, od razu idąc pod prysznic, nie dając mi okazji do rozmowy w cztery oczy. Musiałam to zmienić. Postawiłam sprawę na ostrzu noża i przez telefon umówiłam się z nim na spotkanie w cichej kawiarni na obrzeżach miasta, w której nikt nie powinien nam przeszkadzać. Po raz ostatni przejrzałam się w lustrze, wychodząc z mieszkania, zaraz je zamykając. Włożyłam klucz do jednej z kieszonek czarnej torebki, pewnym siebie krokiem wchodząc do przestronnej windy. Nacisnęłam srebrny guzik z napisem 'Parter' nie mogąc ustać w miejscu. Ostatecznie oparłam się plecami o ścianę, czując, jak dojmujący chłód metalowej powierzchni nie dusi resztek niepokoju. Przygryzłam nerwowo wargę, mentalnie zaczynając się przygotowywać na to, co mogę usłyszeć. Moje ciało zaczynało drżeć, ponieważ mogłam obawiać się najgorszego. Tylko czemu on nadal nie potrafił porozmawiać z nią? Czemu to ja musiałam nakłaniać go do zwierzeń, a nie potrafił tego zrobić dobrowolnie? Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze i żadne z naszej trójki nie musiałoby strzępić na to swoich nerwów. Wcześniej zdarzały im się spięcia, ale wychodzili z nich obronną ręką, jeszcze bardziej ciesząc się sobą nawzajem. Natomiast ta sytuacja zdecydowanie odbiegała od normalności. Ułożyłam włosy na jedną stronę, próbując zająć czymś trzęsące się dłonie. Z bijącym sercem wyszłam z bloku, wkraczając na opustoszałą ulicę. Obcasy moich butów rytmicznie uderzały o brukowy chodnik, przez co chociaż na dłuższą chwilę potrafiłam zając się czymś innym niż myślenie o związku Niemca z moją przyjaciółką. Ona równie dzielnie walczyła kilka lat temu... Więc chciałam jakoś spłacić swój dług wdzięczności. Do miejsca naszego spotkania został mi jeszcze spory kawałek, ale ja postanowiłam nie brać żadnego dostępnego środka transportu. Nadal wolałam staczać nierówną walkę z moimi myślami, jednocześnie zastanawiając się, od czego mam zacząć. Ciągle patrzyłam na czubki swoich zamszowych butów, nie zwracając uwagi na otaczającą mnie rzeczywistość.
Zaklęłam cicho, czując, jak coś mocno uderza w moją klatkę piersiową. Przed oczami mignęła mi tylko granatowa tkanina, aczkolwiek zdołałam utrzymać równowagę, by móc zlokalizować tego zadufanego nicponia. Nikt normalny nie byłby w stanie wpaść na kogoś, kto szedłby sobie spokojnie. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na stojącego przed mną mężczyznę, który ciągle otwierał usta, nie potrafić wydobyć z nich chociaż piśnięcia. Oddychałam szybko, opierając ręce na biodrach, jakbym właśnie przebiegła jakiś dłuższy dystans maksymalnym tempem.
- Następnym razem, jak będziesz właził na kogoś, rób to tak, żeby mniej bolało - burknęłam zirytowanym głosem, jednocześnie obdarzając go jednym z najbardziej obojętnych spojrzeń. Zza okularów spoglądały na mnie fioletowe tęczówki, które pewnie w normalnym momencie wydałyby się nienormalne. Jego twarzy wydawała mi się znajoma. Niestety nie potrafiłam stwierdzić, dlaczego tak myślę.
- Też mogłabyś uważać - odparł, ściskając w ręce czarną teczkę do granic możliwości wypełnioną dokumentami. Włożony garnitur świadczył o tym, że być może spieszy się na jakieś ważną konferencję lub zebranie, ale teraz nie miało to dla mnie większego znaczenia. Spoglądaliśmy na siebie z rosnącym zdenerwowaniem, nie potrafiąc zabrać głosu.
- Nie przypominam sobie, abym pozwoliła komukolwiek tak się odzywać do mojej osoby.
- Pani chyba też zapomniała o jakiejkolwiek kulturze osobistej! - odpyskował, nerwowo zaciskając usta w wąską kreskę.
Okręciłam się na pięcie i z podniesionym czołem ruszyłam przed siebie, oddychając głęboko. Dopiero po pewnym czasie pozwoliłam sobie na odwrócenie głowy. On nadal tam stał, swoim spojrzeniem łamiąc moje prawa prywatności. W jednej chwili przestałam się nim przejmować, a znów zaczęłam koncentrować na rozmowie z moim przyjacielem. Jednakże nie potrafiłam się na niczym skoncentrować, nadal mając w pamięci tamtą dziwną sytuację. Zaczęłam coś mruczeć o dziwnych ludziach, których zazwyczaj mam traf poznawać, kiedy na horyzoncie dostrzegłam znajomą kawiarnię. Ucisk w okolicy serca jeszcze bardziej się nasilił. Dobrze wiedziałam, że nie ma już odwrotu. Co ma być, to będzie... I nawet jeśli wyjaśni mi wszystko w negatywnym znaczeniu, nadal będę próbowała go przekonać do tego, aby spróbował z Jess jeszcze raz. A może to wcale nie chodziło o to? Usiadłam przy wolnym stoliku, zakładając nogę na nogę. Odruchowo zaczęłam uderzać paznokciami w wierzch szklanej otoczki zegarka, ciągle czekając na przybycie Reusa. W pewnym momencie myślałam, że wcale się nie pojawi. Pojawił się piętnaście minut po umówionym czasie, parkując swoim grafitowym, sportowym autem na przeciwległym parkingu. Kelnerka przyszła i zebrała moje skromne zamówienie, w samą porę, żeby nie spostrzec przybycia piłkarza. Usiadł naprzeciwko mnie, zdejmując z czubka nosa okulary przeciwsłoneczne, aby móc obrzucić moją sylwetkę zmartwionym wzrokiem. Poruszyłam się niespokojnie, w końcu nie wiedząc, jak mam zacząć tą dość niewygodną dla nas obojga rozmowę.
- Możesz mi wytłumaczyć, co ty odwalasz? - zapytałam szeptem, ponieważ dziewczyna przyniosła zamówioną kawę. Odwróciła swoją głowę w kierunku Marco, aczkolwiek on postanowił zbyć ją aż nazbyt wymownym milczeniem. Filiżankę z gorącym napojem pieszczotliwie objęłam drżącymi palcami, próbując nie panikować.
- To nie jest takie... proste, jak mogłoby się wydawać - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, więc musiałam mocno wytężyć słuch, żeby usłyszeć te słowa.
- Właśnie, że jest! - powiedziałam bardziej podniesionym głosem, nie dając za wygraną. Niech nawet nie waży pomyśleć, iż tak łatwo dam za wygraną. Chciałby. - Nie pozwolę, aby Jessica była z kimś, komu tak naprawdę na niej nie zależy.
- Nic nie wiesz! - krzyknął, tracąc panowanie nad sobą. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak zdenerwowanego jak dzisiaj. Ukrył twarz w dłoniach, wydając z siebie ni to szloch, ni to zdławiony śmiech. Pochyliłam się ku niemu, delikatne gładząc go ręką po ramieniu. Czekałam cierpliwie, aż zdecyduje się podnieść wzrok na moją twarz, abym mogła bez przeszkód spojrzeć mu prosto w oczy. Drżał jak osika. - Ja... chcę się jej oświadczyć.
- Serio? - powiedziałam piskliwym głosem, nie mogąc opanować radości. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą! Tygodnie niepewności, które ciągnęły się niczym wieki, nagle przestały mieć znaczenie. Gdyby nie to, że byliśmy w miejscu publicznym pewnie rzuciłabym się na niego z niedźwiedzim uściskiem. Jednakże starałam się powstrzymać mój wybuch radości, ponieważ widziałam poważną minę mojego przyjaciela. Odkąd powiedział mi prawdę, stał się jeszcze bardziej zdenerwowany, niż kilka chwil wcześniej.
- Noszę go już prawie miesiąc. Ale problem polega na to tym, że... nie wiem, jak mam to zrobić. Po prostu boję się... Nie powie 'tak'.
- Daj spokój! - odparłam spokojnie, podburzona nagłym impulsem podnosząc się z krzesła, co wkrótce zrobił i on. Wyszliśmy z kawiarni, nie chcąc, aby ktoś przypadkiem usłyszał dalszą część naszej rozmowy. W niczym niezmąconej ciszy wkroczyliśmy na żwirową ścieżkę, która prowadziła nas wgłąb niedużego parku. Słońce przebijało się przez gęste konary drzew usiane zielonymi liśćmi, tworząc na ziemi migotliwą mozaikę. Trawa wyglądała niczym żywy dywan, przez co pewnie wiele osób miało ochotę się na nim położyć, nie wyłączając mnie z tego szerokiego grona. Wszędzie nasadzono różnokolorowych kwiatów, których niektóry łodygi oplatały szerokie pnie, tym samym tworząc jeden z piękniejszych widoków, jakie widziałam. Reus objął ramieniem moją talię. Gdyby nie fakt, że jest moim naprawdę dobrym przyjacielem, odepchnęłabym go ze względu na Jess, ale ona nie miała nic przeciwko. Nawet, jeśli robił to w jej towarzystwie. Miała do nas bezgraniczne zaufanie, które zostało teraz przez niego poważnie nadszarpnięte. Przygryzłam wargę, kiedy moje obcasy uderzyły o drewnianą konstrukcję szerokiego mostu nad szemrzącą rzeką. Oparłam się biodrem o balustradę, patrząc na blondyna zapatrzonego w płaską taflę wody. Wolną dłonią przeczesał zmierzwione włosy, a z jego gardła w końcu wydobył się śmiech. Po raz kolejny mogłam odetchnąć z ulgą. Tym razem wszystko miało wkrótce wrócić do normy, o ile Niemiec nie stchórzy... Chociaż byłby ostatnią osobą, którą bym o to posądzała. Spoglądałam na niego z wyraźną uwagę, przypominając sobie postawę klubowej jedenastki Borussii Dortmund sprzed kilku lat. Oboje z Mario w pewien sposób wydorośleli, chyba już na dobre zostawiając za sobą bardziej nieokrzesane wygłupy. Aczkolwiek czasami udawało im się wykręcić jakiś nieprzyzwoity numer, dodatkowo napędzając nam niezłego stracha.
- Wiesz, jak ona bardzo Cię kocha? - wyszeptałam, odchylając głowę. Poczułam na swojej twarzy dotyk ciepłych promieni słońca, które niedługo miała zabrać mi jesień. Uwielbiałam tą porę roku, ale nic nie było w stanie zrekompensować gorąca lipca i sierpnia.
- I dlatego z jednej strony jestem na siebie wściekły, że musiała ciągle znosić moje niezdecydowanie. Cierpiała - odpowiedział z wyraźną goryczą w głosie, pewnie przez cały czas karcąc siebie za swoje szczeniackie zachowanie. Z jednej strony nie mogłam wyjść ze zdziwienia. Jak po tylu latach związku mógł w to wątpić? Wiem, pewnie byłaby zszokowana jego propozycją, ale w końcu... przyjęłaby oświadczenie. Błądząc myślami gdzieś daleko leniwie skierowałam swoje spojrzenie na skrzący się diament mojego pierścionka, którego kiedyś przez to samo otrzymałam od Mario. Momentalnie ciężar na piersi wzrósł kilkakrotnie, przez co zatrzepotałam awaryjnie powiekami, chcąc odpędzić napływające łzy.
- W takim razie koniecznie trzeba to zmienić - mruknęłam, starając się powiedzieć każde słowo z jednakową powagą, co było wyjątkowo trudne z powodu szczególnych okoliczności. - Zaproś ją jakiejś restauracji... Lubi takie rzeczy. W zasadzie nigdy nie lubiła jeść kolacji przy świecach, bo cały czas martwiła się o swoje włosy, żeby przypadkiem ich nie podpalić czy coś w tym stylu. Albo zrób to po jakimś bardzo ważnym meczu, w świetle lamp na samym środku boiska Signal Iduna Park! Kiedy gracie mecz z Schalke?
- Za cztery tygodnie - odparł, próbując ukryć swoje podekscytowanie. Najwyraźniej mój pomysł wyjątkowo przypadł mu do gustu, zaczynając się z tego cieszyć. Już w o wiele lepszym humorze niczym prawdziwy dżentelmen w podzięce ucałował wierzch mojej dłoni. - Naprawdę nie wiem, jak by to się skończyło, gdybyś ze mną nie porozmawiała. Dziękuję.
- Będziesz mógł mi to powiedzieć dopiero po derbach - burknęłam, również z trudem powstrzymując się od śmiechu. Nie wiedziałam, czemu tak bardzo tego się bał. Do tej pory uważałam go za jednego z bardziej odważnych ludzi, biorąc pod uwagę jego niektóre wręcz heroiczne akcje pod bramkę przeciwnika. Cóż... wszyscy się zmieniają.
--------------------------------------------------------------------------
Muszę przyznać, że strasznie męczyłam się z tym rozdziałem. Nie jestem pewna, czy następny dodam za tydzień, ponieważ ostatnio myślę nad zrobieniem sobie dłuższej przerwy, która miałaby na celu nadrobienie zaległości oraz przemyślenia sprawy wszystkich moich blogów, które piszę. 



piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 3. Jestem skończonym idiotą.

Kartonową torebkę z czerwonym winem postawiłem na kuchennym blacie, wieszając skórzaną kurtkę na oparciu krzesła. Wyjąłem ostrożnie dwa kieliszki z długimi nóżkami, bojąc się, że przez moje trzęsące się dłonie mogę je stłuc. Od momentu, kiedy odwiozłem Alicję do domu, zaczęłam intensywnie myśleć, co takiego mi do powiedzenia może mieć mój agent. Ostatnio widzieliśmy się jakieś trzy tygodnie temu, żeby ostatecznie uzgodnić, czy chcę renegocjować mój stary kontrakt. Jednak po rozmowie z Marci i nim doszliśmy do wniosku, że na tą chwilę coś takiego nie jest potrzebne. Zawsze wolałem konsultować z nią takie sprawy, ponieważ potrafiła ocenić wszystko chłodnym okiem. Mieliśmy wrócić do tego za jakieś pół roku, czyli zaraz po zamknięciu zimowego okienku transferowego, kiedy ta cała gorączka związana z plotkami różnego pochodzenia w miarę by się uspokoiła. Mimo wszystko nie chciałem jak na razie stąd odchodzić, chociaż musiałem przyznać, że Pep ostatnio zaczął mnie unikać i w zasadzie nie wiedziałam, gdzie popełniam błąd. Być może nie jest to jeszcze koniec świata. Liczyłem na to, że z biegiem czasu wszystko się ustabilizuje i wróci na właściwe tory. Byłem teraz w dobrej formie, a nie chciałem jej tracić z byle powodu. Zacząłem nerwowo przechadzać się po salonie, co rusz wyjmując telefon z kieszeni i czekając, aż moja księżniczka wybierze mój numer i zadzwoni. Jednak z biegiem minut moja nadzieja bledła. Miałem jakieś dziwne przeczucia, które nie dawały mi ustać w jednym miejscu chociażby przez kilkanaście sekund. Dziwny niepokój wkradł się do moich myśli, ale z każdym głębokim wdechem rozluźniałem spięte mięśnie, wolną dłonią przeczesując włosy. Widocznie zniecierpliwiony wyszedłem na taras, zaraz wypatrując dość charakterystycznego, samochodu Juliana, który wyraźnie odstawał od reszty swoim wściekło zielonym kolorem. Parę razy próbowałem go nawet namówić na zmianę auta, ale on twardo obstawiał przy swoim. Drgnąłem gwałtownie, widząc, jak parkuje przed blokiem. Musiał mnie dostrzec, ponieważ machnął ręką na powitanie, aczkolwiek w tym samym momencie wystrzeliłem do przodu, żeby wcześniej otworzyć mu drzwi.
Stałem, czekając wyjątkowo cierpliwie na to, żeby zobaczyć go wkrótce na klatce schodowej. Wpuściłem chłopaka bez jednego słowa, aby przejść do salonu. Oboje uważnie obserwowaliśmy siebie nawzajem, jakbyśmy nie byli pewni swoich ewentualnych zamiarów wobec drugiej osoby. Ocknąłem się po kilku sekundach, przynosząc nam po kieliszku wina. W ciszy upiłem pierwszy łyk, a brzęk uderzanego szkła o stolik rozniosło się echem.
- Co takiego chciałeś mi powiedzieć, że nie była to wiadomość możliwa do przekazania przez telefon? - zapytałem ostrożnie, wyliczając w głowie sytuacje, które ma mi do powiedzenia. Być może gdzieś o nocnej godzinie zarejestrował mnie monitoring, przekroczyłem granicę prędkości, jakiś gościu postawił mi sprawę w sądzie na podstawie kruchych argumentów... Byłem wręcz gotowy na wszystko. Braun wodził wzrokiem po ścianach, aż dał za wygraną i spojrzał prosto w moje oczy. Głośno przełknął ślinę, zwieszając głowę, jakby sam się zastanawiał, czy to nie będzie cios również w niego. Być może przez mógł stracić jakiegoś innego piłkarza, którym się 'opiekował'.
- Borussia się ze mną skontaktowała. Chcą, żebyś... wrócił. W najbliższym okienku transferowym, ale to nadal zależy od Ciebie.
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Słońce, które kiedyś całą mocą królowało na niebie, nagle musiało schować się za chmurami. Nie kłamał, a powiedział prawdę. Wspomnienia ostatniego meczu na Signal Iduna Park przeszyły mnie z całą mocą. Chociaż wtedy nie grałem, emocje, a przede wszystkim wyzwiska nadal były żywe i wyraziste. Nie straciły na swojej wartości. Myślałem, że przejście do Bayernu i współpraca z Hiszpanem to szczyt moich marzeń. Po pół roku gry w tym klubie już byłem w stanie stwierdzić, iż moje wyobrażenia zostały niesamowicie wyolbrzymione. Ile to razy chciałem wracać, ale w końcu ktoś przemówił mi do rozsądku. Potem grałem regularnie, aż przyszedł tamto spotkanie z moim dawnym klubem. Po strzeleniu bramki uniosłem ramiona w górę. Drużyna w czerwonych koszulkach podbiegła w moim kierunku, zaczęła klepać po plecach. Jednak nader wszystko słyszałem te przeciągłe gwizdy i jedno określenie, które padało z ust wszystkich Borussen na tym stadionie. Nie potrafiłam im wytłumaczyć, dlaczego tak postąpiłem. W tamtej chwili byłem zbyt przytłoczony, a każde moje słowo zostałoby tylko zagłuszone. Nic bym nie zrobił, a jeszcze bardziej pogorszył całą sprawę. Teraz nadeszła chwila, kiedy mogę to naprawić. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem usta, aczkolwiek nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Byłem zbyt zszokowany tą informację, która pozostawiała mnie w pewnym psychicznym dyskomforcie.
- Jak to możliwe? - wyjąkałem, z trudem łapiąc urywany oddech. Chwiejnym i niezdecydowanym krokiem poszedłem po resztę wina, nerwowo zaciskając ręce. Nalałam dobrze nam obu, prawie tłukąc ją po odłożeniu na miejsce. Usiadłem obok Juliana, nie mogąc powstrzymać coraz mocniejszego łupania w skroniach. Zaśmiał się gardłowo, cały czas bębniąc paznokciami w kieliszek, a czerwona ciesz obijała się o ściany szkła. Wcale mu się nie dziwiłem, że tak porządnie się przestraszył. Oboje myśleliśmy o tym samym. Niecodziennie stary klub zwraca się do swojego poprzedniego zawodnika z taką możliwością. Jakim cudem, po tylu latach, mam znów wrócić bez poczucia winy na tamtą murawę? Targały mną sprzeczne emocje. Nie wiedziałem, czy dałbym radę udźwignąć na swoich wątłych barkach tą falę krytyki po raz kolejny, tylko teraz w odwrotnej sytuacji.
- Zadzwonili do mnie dzisiaj rano - odparł zduszonym głosem, aczkolwiek nie poddał się i uparcie mówił dalej. - Zorc przedstawił dość dobrą propozycję... Na początku nie chciałem z nim rozmawiać. A potem dał nam w zasadzie bardzo dużo czasu do namysłu.
- Chcą, żebym zapadł do końca w załamanie nerwowe? - zapytałem, będąc coraz bardziej tym wszystkim skołowany i zdezorientowany. Ta propozycja uchyliła mi furtkę, która wcześniej była zamknięta na klucz. Musiałem porozmawiać z dyrektorem sportowym BVB osobiście, ale na razie nie zanosiło się na to, żeby miał chociaż trochę wolnego czasu. Wprawdzie mógłbym poprosić o przepustkę, aczkolwiek pewnie dowiedziałaby się o tym prasa, a ja w takim momencie nie potrzebowałem kłopotliwego rozgłosu. Pogorszyłbym niepotrzebnie sytuację i tak palącą się w moich rękach.
- Nie wiem - burknął, wypijając resztę wina. - Nie mam zielonego pojęcia, jakie konkretnie mają intencje! Być może widzą twoją beznadziejną sytuację w Monachium, co jest jedną z prawdopodobnych opcji. W zasadzie zaczynałem się zastanawiać, czy w ogóle Ci o tym powiedzieć. Ale zawsze byłem z tobą szczery w wszystkich kwestiach.
- To jest wręcz... - zacząłem, ale ostry głos szatyna przerwał moją wypowiedź.
- Tak... Oprócz Marco nikt Cię tam nie kocha - zaśmiał się, próbując rozluźnić napiętą atmosferę, aczkolwiek ten tekst jeszcze bardziej zagrał mi na nerwach, chociaż tak naprawdę powinienem się cieszyć. Czemu się tak denerwowałem? Przecież było to ucieleśnieniem moich najnowszych marzeń! Jednakże stałe się odwrotnie. Zacisnąłem pięści aż do granic moich możliwości, z głośnym świstem wypuszczając powietrze z płuc.
- Z nim też ostatnio nie jest najlepiej - mruknąłem, biorąc głęboki wdech. - Może byś się popytał jego menadżera, o co chodzi? Podobno jest twoim bardzo dobrym kolegą, mój drogi.
- Nic nie wiem na ten temat - odparł, w obronnym geście unosząc dłonie ku górze. - Ale musimy się na poważnie zastanowić, co robimy z tym fantem.
- Muszę się jakoś wyrwać, żebym mógł bez przeszkód sam wymienić uwagi z Michaelem. To nie może tak być!
Pulsujący ból na stałe wkradł się do mojego serca. Wstałem z kanapy, zaczynając chodzić po salonie. Tak jak podczas oczekiwania na przyjazd Juliana, nie potrafiłem zagrzać miejsca nawet na kilka sekund. Jedyne, czego teraz potrzebowałem, to szczera rozmowa z Marci, która nie była dla mnie osiągalna jeszcze przez co najmniej kilka dni. Jessica nie wypuści jej tak szybko, ponieważ dawno nie spędzały ze sobą czasu. Znając życie, moja księżniczka zacznie pewnie przyciskać Reusa do ściany i czym prędzej dowie się, w czym rzecz. Chociaż można powiedzieć, że to on zazwyczaj przez 'przypadek' zdradzał mi informacje na jej temat. A teraz nagle mieli zamienić się rolami. Mimowolnie uniosłem delikatnie kąciki ust ku górze, przypominając sobie hardą postawą dziewczyny sprzed kilku lat. Moje błogie rozmyślania przerwał donośny głos szatyna, który wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na niego z wyraźnym wyrzutem, chowając ręce do kieszeni bluzy. Poprosił, abym usiadł na spokojnie obok niego, aczkolwiek zignorowałem tą prośbę. Musiałem sam to przetrawić, mimo szczerych chęci mojego kolegi. To nie był najlepszy moment na udowadnianie swoich racji. Widząc, że nie jest w stanie zmienić cokolwiek, pożegnał się z mną i wyszedł.
Jęknąłem cicho, czując, jak wyrzuty sumienia falą zapełniają moją głowę. Dlaczego pod sam koniec musiałem być dla mojego menadżera tak opryskliwy? Przygryzłem wargę, dobrze wiedząc, jak zareagowałaby Marcelina. Przez ten czas, kiedy z nią byłem, ponoć stałem się odrobinę milszy dla otoczenia. Nie byłem już tym rozwydrzonym człowiekiem, którego poznała na monachijskiej dyskotece w centrum. Co oczywiście nie znaczy, że gdzieś tam, w środku, nie zachowałem odrobiny tej szalonej duszy, którą byłem. Wydoroślałem, czego nie omieszkała wypomnieć mi nawet mama wraz z ojcem, będącym chyba najbardziej z tego zadowolony. Sam mogłem teraz się tak nazwać, więc przez chwilę poczułem przypływ dumy, przypominając sobie ciepłe ręce małej Hani. Miała moje oczy, ale z charakteru wdała się w mamę jak kropla w kroplę. Niemal odruchowo wyjąłem z kieszeni już dość pomiętą fotografią, opuszkiem palca gładząc chropowatą powierzchnię. Moja kobieta siedziała na parapecie w naszym domu pod Monachium razem z córką, trzymając się za ręce. Obie miały na sobie długie spódnice, a zapatrzony były w jakimś punkt za oknem. Kto by pomyślał, że będzie tęsknić za jakąkolwiek przedstawicielką płci pięknej? Uśmiechnąłem się niemal niezauważalnie, na chwilę odrywając się od nowych problemów, które o dziwo zgotował mi nowy klub. Chłodny wiatr orzeźwiająco smagał moje ciepłe policzki. W miarę uspokoił mój rozgalopowany oddech, ale wystarczyła chwila nieuwagi, żeby serce znów zaczynało bić jak szalone. Cały się trzęsłem, nie potrafiąc odnaleźć ukojenia w dotychczasowych rozmyślaniach. Życie przewijało się przed moimi oczami prawie jak film. Począwszy od pierwszego spotkania z Marco, do leżącej przed mną białej kartki z czarnymi literkami, które tworzyły mój kontrakt z Bayernem Monachium. Mogłem go nie podpisać, cieszyć się życiem i nie próbować tego gorzkiego smaku rozczarowanie. Skąd mogłem wiedzieć, że tak to się wszystko skończy? Nikt nie potrafił tego przewidzieć. Najgorszy był trening drugiego dnia po tym, jak ta informacja obiegła cały świat, a dotknęła szczególnie cały Dortmund. Szatnia pogrążona w ciszy jest w Borussii czymś niezwykłym, wręcz niecodziennym. Ciągle słyszało się jakieś żarty, przepychanki, śmiech...
- Jestem skończonym idiotą.
Te słowa zabrzęczały znajomo wśród moich pogmatwanych wspomień.
----------------------------------------------
Niezły obrót akcji, co? Kiedy powstawały pomysły co do drugiej części bloga, jeszcze nie wiedziałam, że wam tak namieszać... Można powiedzieć, iż będzie jeszcze lepiej i pojawi się więcej wątków... Ale wszystko okaże się wkrótce! :) 



piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 2. Jak ta z Krainy Czarów?

Zacząłem się zastanawiać, jak nasz zespół ma pracować, jeśli nasza masażystka wzdryga się za każdym razem, kiedy ma nas dotknąć. Aczkolwiek nie mogłem narzekać na godzinę, którą spędziłem pod rękami blondynki, jakkolwiek dwuznacznie mogło by to zabrzmieć. Byłem ciekaw, w jaki to sposób dostała tutaj tą posadę, jeśli za każdym razem robi do nas jakieś miny, które sugerowałyby pretensje skierowane w naszą stronę. Musiała mieć naprawdę mocne CV, bo inaczej pewnie by jej tutaj nie było. Chociaż... pewnie gdyby zarząd znał charakter dziewczyny, w życiu by tego nie robiła. Przeciągnąłem koszulkę przez głowę, powoli zbierając wszystkie swoje rzeczy z szatni. Włożyłem wszystko do sportowej torby, zastanawiając się jednocześnie, jak to z nią jest naprawdę. Dlaczego tutaj trafiła? Wyszedłem, obojętnym spojrzeniem obrzucając wszystko dookoła. Marcelina pojechała z Hanią do Dortmundu już dzisiaj rano do Jess, więc w gruncie rzeczy miałem wolny wieczór, aczkolwiek chyba nigdzie nie będę się ruszał. Nadal niesamowicie nurtowała mnie sprawa z tym, co mam dalej zrobić w związku z pierścionkiem, który dałem jej cztery lata temu. Nic nie mówiła, a ja nie chciałem w żaden sposób naciskać. Coraz trudniej było mi złamać dane słowo, że damy na razie sobie z tym spokój. Moje myśli ciągle wędrowały w tamten niebezpieczny rejon, żeby tylko znaleźć jakieś konkretne rozwiązanie. Nagle na mojej drodze wyrosła Roszpunka, jak postanowiłem sobie nazywać naszą nową koleżanką z klubu, ponieważ do tej pory nikt nie poznał jej imienia. Plotka o domniemanym pokrewieństwie z naszym trenerem rozwiała się równie szybko, jak i się pojawiła. Uśmiechnąłem się do niej dość złośliwie, przy okazji mrugając porozumiewawczo okiem. Podczas całego zabiegu zamieniliśmy może dwa słowa, które i tak wypowiedziała z ogromną wręcz niechęcią. Najwyraźniej musieli jej bardzo dobrze płacić, aby wytrzymać w naszym towarzystwie.
- Czemuż to spotyka mnie tak zaszczyt, jeśli zawieszasz na mojej skromnej osobie swój wzrok? - zapytałem drwiącym tonem, na co dziewczyna zacisnęła usta i zmrużyła powieki, delikatne napinając mięśnie twarzy.
- Nie twój interes - burknęła, przewracając oczami - nagle z rozpieszczonego gwiazdora zrobił się taki miły chłopiec?
- Uważaj, bo jeszcze Jerome Ci się spodoba - odparłem, nie mogąc się od tego powstrzymać, przez co dopiąłem swego. Tym razem wstrzymała oddech, a pewnie gdyby mogła, oczyma ciskałaby błyskawice.
- Mam chłopaka - odgryzła się, próbując walczyć, chociaż miała marne szanse.
- Już się boję - zadrwiłem, ruszając raźno do przodu, a ona nieustępliwie ruszyła obok, jakby chciała się przekonać, czy jestem w stanie wytrzymać tą słowną utarczkę. Zerkałem na nią kątem oka, nie mogąc powstrzymać się od porównania blondynki z Marci. Nic to nie dało. Dla mnie nadal masażystka miała do pokonania wielką przepaść, której pewnie nigdy nie przeskoczy.
- Czemu wy wszyscy musicie traktować mnie jak intruza? - zapytała podniesionym tonem głosu, już nie naskakując tak bardzo jak poprzednio. Uniosłem obie brwi ku górze, wolną dłonią przeczesując zmierzwione włosy.
- Z tego, co wiem, ty też nie grzeszyłaś byciem 'miłą' - westchnąłem, nawet nie próbując usprawiedliwiać swojego tekstu, który zresztą był szczerą prawdą. Pewny siebie stawiałem krok za krokiem, po chwili nie zwracając na dziewczynę większej uwagi. Byłem ciekaw, jak mojej małej minęła podróż i czy są już u Marco. Przygryzłem nerwowo wargę, zastanawiając się, czemu ostatnio urwał nam się kontakt. Nie odpisywał na sms-y, nie odbierał częstych telefonów. Jego działalność na portalach społecznościowych też jakby zmalała, chociaż wcześniej i tak nie zawracał sobie tym głowy. Odkąd związał się brunetką, zaczął jakby... dojrzewać, czego wtedy nie mogłem powiedzieć o mnie. Szalałem niczym nastolatek, a woda sodowa parokrotnie uderzała prosto w moją głowę. Dopiero jakiś czas temu zacząłem wychodzić na prostą, ale i tym razem musiałem skorzystać z czyjejś pomocy. Oboje coraz bardziej zbliżaliśmy się ku wyjściu. Nie chciałem wyjść na ostatniego idiotę, więc po dręczącej ciszy to ja pierwszy zabrałem głos. Kto by się tego spodziewał.
- Kończysz już, prawda? - zapytałem, na co skinęła głową. - W takim razie chciałbym Ci zaoferować podwózkę do domu.
- Daj spokój - burknęła, zapinając polarową bluzę, aby następnie schować ręce w kieszeniach dżinsów. Nie wiedziałem, czy aby na pewno moja dziewczyna była z tego zadowolona. Aczkolwiek chciałem zacząć być w miarę znośny dla ludzi, których ledwo co poznałem.
- I tak nie mam dzisiaj nic do roboty - wzruszyłem ramionami, niemalże popychając ją w stronę mojego samochodu. O dziwo, wcale nie protestowała przy podaniu mi swojego adresu zamieszkania. Miałem jechać na drugi koniec miasta, ale i tak  Otworzyłem przed nią drzwi, komentując moje zachowanie cichym prychnięciem. Włożyłem torbę i resztę rzeczy do bagażnika, po krótszej chwili wsiadając przed kierownicę. Telefon włożyłem w specjalną obudowę przy radiu, dzięki której mogłem z mniejszym ryzykiem rozmawiać w czasie jazdy, mogąc bardziej kontrolować drogę przed sobą. Silnik odpalił z głośnym pomrukiem, który niemal natychmiast podziałał na mnie odprężająco. Nacisnąłem stopę trochę za mocno, przez co gwałtownie ruszył do przodu, a moja towarzyska pisnęła, kurczowo zaciskając palce. Roześmiałem się, wjeżdżając na jedną z głównych ulic.
- Nadal nie wiem, jak Ci na imię - rzuciłem od niechcenia, zerkając kątem oka na oddalający się stadion Bayernu. Poczułem, jak jakaś szpilka wbija się w moje myśli, jednocześnie przywodząc widok wspaniałych trybun Signal Iduna Park, które zdradziłem. Zdradziłem je na własną rękę. Sam tego chciałem, a nie raz żałowałem swojej decyzji przez pierwsze wyjątkowo ciężkie miesiące w Monachium. Miałem straszną ochotę tam wrócić, zacząć wszystko od nowa, ale nie mogłem. Kto by pomyślał, że pomyślę o tym właśnie teraz i przyznam się bez bicia, że tamto zawaliłem na całej linii?
- Alicja.
- Jak ta z Krainy Czarów? - zagadnąłem, ledwo co zdążając wyhamować przed czerwonym światłem, które nagle pojawiło się na naszej drodze. Zakląłem pod nosem, bębniąc niecierpliwie palcami w skórzaną kierownicę.
- Nie - burknęła buntowniczo, przekręcając oczami. Wbiła swój wzrok w widok zza szyby samochodu, jakby było coś bardziej interesującego od mnie! Czasami nie mogłem wręcz powstrzymać tych myśli, które przychodziły znienacka i z trudem powstrzymywałem się od tego, żeby nie wypowiedzieć ich na głos. Kiedy przez pasy przeszła matka z małą dziewczynką, automatycznie zacząłem zastanawiać się, co robi Hania. Jak przez mgłę pamiętam tamtą noc, kiedy dane mi było zobaczyć ją po raz pierwszy. Niemalże rozpływałem się ze szczęścia, czując się jak pijany. Nie wiem, co by się stało, gdybym wtedy nie powstrzymał Marceliny od popełnienia tego ogromnego błędu. Mimowolnie zadrżałem, przypominając sobie wszystko, co przeszliśmy. W szpitalu po raz pierwszy przyznała mi rację... i podziękowała. Płakała ze szczęścia, a ja zacząłem głaskać jej drżący policzek.
- Masz śliczną córeczkę - powiedziała blondynka, jakby czytała z mojej twarzy, na której przewijała się cała gama emocji, których nie potrafiłem powstrzymać. Nie chciałem. Z cichą ulgą przyjąłem fakt pojawienia się zielonych świateł, które pozwoliły nam w końcu ruszyć do przodu.
- Dziękuję - wyszeptałem, uśmiechając się lekko. Moje serce zabiło w kierunku Dortmundu, za co nie chciałem już siebie karać. Poruszaliśmy się w ślimaczym tempie, ale zazwyczaj o tej porze wszyscy wracali z pracy. Nie pokonaliśmy nawet połowy dzielącej nas drogi od mieszkania Alicji. Uniosłem jedną brew ku górze, słysząc znajomą melodię pochodzącą z mojego telefonu. Szybkim ruchem palca nacisnąłem zieloną słuchawkę, zaczynając składać usta do wypowiedzenia powitania, ale brutalnie mi przerwano. Z resztą, mój menadżer zawsze tak robił. Nie dawał za wygraną, ponieważ twierdził, że lepiej jeśli to on pierwszy zacznie rozmowę. Gdybym ja to zrobił, pewnie nigdy nie doszedłby do słowa.
- Masz czas dzisiaj wieczorem? - zapytał, a ja z łatwością mogłem usłyszeć wyraźne zdenerwowanie w jego na co dzień opanowanym głosie. Poruszyłem się niespokojnie w fotelu, kątem oka zerkając na dziewczynę, która była świadkiem naszej rozmowy.
- Oczywiście. Słuchaj, stało się coś, że jesteś taki nerwowy?
- To nie jest temat na telefon. Podjadę do Ciebie.
-----------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nie jesteście źli z powodu dość dużych odstępów między rozdziałami. Niestety jestem zmuszona tak robić, ponieważ szkoła ostatnimi czasu bardzo mocno daje mi w kość. Zero wytchnienia, więc na pisanie mam tylko weekendy, ale to i tak zazwyczaj za mało. Przepraszam was za tak krótki rozdział, aczkolwiek zrekompensuję wam to w następnym! Obiecuję! :D